Pisałam ostatnio, że jedliśmy papryki zapiekane z kuskusem. Potrawa nie była wielce skomplikowana, przygotowanie dość proste, składników w sumie niewiele… Między innymi natka pietruszki i szczypiorek. Nadal staram się dzielnie wspierać mojego męża i dopóki mam więcej czasu, to robię większość zakupów i przygotowuję posiłki. Ale ten pierwszy tydzień po wyjeździe był jakiś zamieszany, więc nie kupiłam owegoż szczypiorku i tejże natki. Może myślałam, że jest jeszcze w lodówce, może nie wpisałam na listę zakupów i wypadło z głowy równie szybko, jak do niej wpadło – tak czy inaczej, nie kupiłam. I zauważyliśmy to dopiero robiąc kolację, więc cóż – machnęliśmy ręką. Zje się bez tego.
Oczywiście, jadalne było, a mąż już przecież przywykł do mniej wyrazistych smaków w dietetycznych daniach. Zresztą nadziewane papryki już mieliśmy kiedyś w jadłospisie. Więc mąż dzielnie jadł, ale bez tego szaleństwa w oczach, by wreszcie połowę porcji zostawić – „bo już się najadłem”. Zmuszać dorosłego faceta do jedzenia przecież nie będę, sama nie ruszyłam, bo akurat ugotowałam sobie sporą porcję „weekendowego snakołyku żony”, więc papryki się przykryło i schowało do lodówki na jutrzejszą kolację.
Ale następnego dnia na zakupach jakoś ta zielenina nie wychodziła mi z głowy, więc dokupiłam i natkę, i szczypiorek. Wieczorem mąż dodał je do papryki… i okazało się, że danie jest „palce lizać”. 🙂
Kolejny zestaw w nowym jadłospisie był taki:
Śniadanie – kanapki z jajem na twardo i warzywami
Drugie śniadanie – borówki i marchew
Obiad – sałatka makaronowa z tuńczykiem, paprykami, pomidorem, oliwkami
Podwieczorek – indyk z kaszą jęczmienną i kalafiorem
Kolacja – zupa krem z selera, ziemniaków i jabłek
Oboje podeszliśmy dość nieufnie do propozycji kolacji. Mąż – bo nie lubił dotychczas selera, ja – bo o tym wiem. Ale było już parę dań, które nas pozytywnie zaskoczyły, więc postanowiliśmy spróbować. Ugotowałam tej zupy wielki gar (nie panuję nad ilością zupy, dawno to zauważyłam…) i czekałam na wieczór.
Kiedy nadeszła pora kolacji, mąż zażyczył sobie „połowę porcji na spróbowanie”, ale też obejrzał dokładnie przepis. Spodobało mu się, że do zupy należy dodać uprażone na suchej patelni orzechy włoskie. Okazało się, że po ich dodaniu zupa zyskała na tyle atrakcyjne walory smakowe, że mąż poprosił o dolanie „do pełna”. 🙂
Rozmawialiśmy później na spacerze, jak bardzo dodatki mogą wzbogacić smak potrawy czy wręcz o nim zdecydować. Oczywiście, po to są różne zioła czy przyprawy, by wydobywać i wzbogacać smaki, ale już takie orzechy nie są oczywiste – a dzięki nim mogę śmiało polecić niezdecydowanym wypróbowanie selerowej zupy krem. Natka pietruszki kojarzy mi się z dzieciństwa z zielonymi farfoclami w rosole lub na ziemniakach, ale sama w dorosłym życiu zauważyłam, jak jej dodatek zmienia na lepsze/ciekawsze smak niektórych potraw. Nie wyobrażam sobie zjedzenia zielonego groszku ze szpinakiem bez czosnku… Sama dla siebie raczej unikam na co dzień soli czy ostrych przypraw, ale wynika to raczej z konieczności (refluks), bo lubię na przykład imbir czy ostry chrzan.
Mogę więc śmiało i z pełną odpowiedzialnością za słowo stwierdzić na koniec dzisiejszego wpisu: dodatki czynią życie na diecie przyjemniejszym i łatwiejszym do przetrwania. 😉