Miesiąc samodzielnego odchudzania minął. Bilans – w dużej mierze przedstawiony w poprzednim wpisie – nie jest dla nas najlepszy. Mąż waży obecnie około 111,5 kg (przynajmniej tyle waga pokazywała w sobotę rano), a przecież było już mniej. Odnoszę wrażenie, że obecnie z całych sił walczymy jedynie o to, by nie było efektu jojo, i to pochłania całą naszą energię. Na dłuższą metę jednak obawiam się, że to nie wystarczy. Zwłaszcza że do tej pory wciąż nic nie wyszło z planowanych ćwiczeń. Winą nie jest brak czasu, tylko niestety problemy ze zdrowiem, które przyplątały się jakiś miesiąc temu. Na szczęście powoli idzie ku lepszemu, więc może uda się wreszcie wspomóc zdrowe odżywianie jakąś aktywnością fizyczną.
Ale Mąż zaczyna ostatnio mówić, że chciałby przejść jeszcze jeden dietetyczny miesiąc, by stracić jeszcze 5 kilo. Wtedy, przy włączeniu aktywności fizycznej, samodzielnie doszedłby do celu, jakim jest waga między 90 a 100 kg. Może to dobry pomysł? To samodzielne odchudzanie jednak jest bardzo trudne…
W tym wszystkim bardzo mnie cieszy jego zaangażowanie. Wiele pań, które w internecie szukają porad, jak odchudzić męża, jednocześnie od razu zaznacza, że on na pewno się nie zgodzi na dietę. Nasz przykład pokazuje, że wcale nie musi tak być. Owszem, wymaga to dużego zaangażowania kobiety, ale w tym miesiącu mój Mąż sam sobie kupował kefir i otręby do pracy („wióry” 😀 ), a przed chwilą skończył robić nam obojgu fit sałatkę do pracy. I naprawdę go nie zmuszałam do tego. Domaga się też sam z siebie powrotu do dietetycznego jadłospisu – na który oczywiście będziemy oboje narzekać, ale może to właśnie będzie ten decydujący miesiąc?
Jedno jest pewne: walczymy dalej. 🙂