Gruby już byłeś. Czas na zmianę!

Autor:  Michał Puczyński

 

Głupio byłoby przez całe życie nigdy nie być w formie. Nie wiedzieć, do czego jesteś naprawdę zdolny. Już znasz smak ciasta i majonezu, ale jak smakuje podbiegnięcie do autobusu bez zadyszki? Albo coś ze sobą zrobisz JUŻ, TERAZ, albo nigdy się tego nie dowiesz, bo nie robisz się młodszy.

Mniej więcej taką gadkę sprzedałem samemu sobie na początku stycznia, kiedy waga pokazała, że o 10 kg przekroczyłem dopuszczalną normę dla mojego wzrostu. Języczek wskazywał niemal 87 kg.

Wiedziałem, że COŚ muszę zrobić. Każdego dnia czułem się ociężały, zmęczony, wiecznie senny. Bałem się patrzeć w lustro. Postanowiłem działać – ale działać z głową.

Nie wiedziałem nic o właściwym odżywianiu, a tym bardziej o ćwiczeniach, a jako że mam problem z kręgosłupem, bałem się sobie zaszkodzić. Postanowiłem więc zdać się na kogoś mądrzejszego i skontaktowałem się z trenerem personalnym.

Uprzedzając zarzuty: to nie jest reklama treningu personalnego. Ta droga wydała mi się po prostu rozsądna. Zamiast strzelać w ciemno, marnować czas, energię, nerwy i prawdopodobnie pieniądze, i ryzykować kontuzje, wolałem zainwestować – w siebie. Nie zaszkodziło, że trafiłem na naprawdę dobrego trenera.

Umówiliśmy się na pierwsze ćwiczenia, porozmawialiśmy o diecie i kilka dni później zaczęliśmy ćwiczyć.

ZADZIAŁAŁO!

Waga zaczęła sama spadać, ja czułem się coraz lepiej, a co najważniejsze: zauważałem, że wyglądam coraz lepiej. Co miesiąc robiłem dla porównania zdjęcie i mogę powiedzieć, że dziś praktycznie nie przypominam siebie ze stycznia.

Po sześciu miesiącach ważę 19 kg mniej i wyglądam tak dobrze, jak nigdy wcześniej. Dosłownie – na żadnym etapie życia nie wyglądałem lepiej, co jest jednocześnie wspaniałe i dołujące, bo oznacza, że tyle czasu dźwigałem zbędny tłuszcz, choć zrzucenie go wcale nie było takie trudne.

Tak, uważam, że schudnięcie było całkiem łatwe. Wbrew pozorom nie mam wrażenia, że zmusiłem się do jakichś wielkich wyrzeczeń. Jem smacznie i do syta, a ćwiczenia to świetna zabawa. Nigdy nie byłem typem sportowca, więc skoro ja mogłem, każdy może.

Jak zacząć? Najlepiej zasięgając profesjonalnej porady, ale jeśli jesteś ciekawy, jakich porad udzielono mnie – oto i one.

JAK SIĘ ODŻYWIAĆ?

Ćwiczenie bez dobrego odżywiania nie da zadowalających efektów, bo jedynym sposobem na zrzucenie brzucha jest dieta.

Na szczęście nawyki żywieniowe zmieniłem praktycznie z dnia na dzień i bez większego trudu, bo i nie poprosiłem o jakieś niezwykle szczegółowe wytyczne. Nie kupuję więc kumkwatu swingle w ekosklepie i nie mieszam go z jagodami goji, tylko zaopatruję się jak człowiek – w warzywniaku i Biedronce.

Kierowałem się następującymi wytycznymi:

  • Jedz 5 posiłków dziennie, w miarę możliwości w równych odstępach czasu.
  • Odstaw cukier, alkohol, słodkie napoje, rafinowane tłuszcze i fast food. Raz w tygodniu możesz sobie dogodzić, ale nie więcej.
  • Jedz dużo warzyw i nabiału. Pieczywo ciemne na zakwasie.
  • Jedz tyle, abyś w porze kolejnego posiłku był głodny. Jeśli wciąż czujesz się pełny – zjadłeś za dużo.
  • Rób wszystko, aby nie przegapić żadnego posiłku. Jeśli nie będziesz w domu, miej w zanadrzu banana czy jogurt.
  • ŻADNYCH PRZEKĄSEK MIĘDZY POSIŁKAMI!
  • Maksymalnie dwie kawy dziennie.

I tyle. Wystarczyło, żebym wypracował sobie własną dietę. Dziś wygląda z grubsza tak:

  • 1. posiłek – około 7:30 – twarożek z jogurtem naturalnym i bananem lub serek wiejski z bananem, dla smaku z odrobiną miodu. Jeśli w danym dniu mam ćwiczenia, dodaję trochę płatków owsianych i orzechów.
  • 2.posiłek – około 11:00 – kromka ciemnego pieczywa (bez masła, bez niczego), trochę (sporo) sałaty, cztery pomidorki koktajlowe, do tego marchewka i mały kefir. Czasem wędlina, choć osobiście nie przepadam.
  • 3.posiłek – ok. 14:30 – obiad. Po prostu obiad, co akurat będzie. Porcja jednak tak duża (czy też mała), aby zgłodnieć do kolejnego posiłku.
  • 4.posiłek – ok. 17:45 – podobny do posiłku drugiego. Czasem zamiast kefiru puszka tuńczyka w sosie własnym, jajko na twardo czy jajecznica, ale nie wszystko naraz.
  • 5.posiłek – ok. 20:30 – podobny do posiłku pierwszego.

Przyznam, że najtrudniej było odstawić kawę i do dziś zdarza mi się wypić trzy czy cztery kubki dziennie. Słodycze i reszta to jednak żaden problem. Dziś nawet nie czuję na nie chęci; wręcz odrzuca mnie to, ile jest w nich cukru. Jeśli akurat złapie mnie ochota, powtarzam sobie, że już znam ich smak. Nie mają mi nic nowego do zaoferowania.

JAK ĆWICZYĆ?

Nie byłem i wciąż nie jestem ekspertem od ćwiczeń, ale generalne zasady są następujące.

  • Ćwiczę trzy razy w tygodniu.
  • Jedna sesja to ćwiczenia gimnastyczne, które generalnie zwiększają sprawność i wydolność, dwie pozostałe to ćwiczenia siłowe.
  • W ramach ćwiczeń siłowych trenuję wszystkie partie mięśni – nogi też, choć wiele osób z nich rezygnuje, „bo przecież chodzą, mięśnie pracują”, a poza tym udem nie zaszpanujesz jak bicepsem.
  • Ćwiczę według ustalonego planu, z nastawieniem na technikę, a nie ciężar czy liczbę powtórzeń. Lepiej dobrze wykonać łatwiejsze ćwiczenie niż kontuzjować się, ale móc powiedzieć, że wycisnąłem 20 razy po 50 kg. Opanowanie techniki jest znacznie trudniejsze, niż podnoszenie byle jak dużych ciężarów.
  • Noc jest od tego, żeby się wyspać. Niewyspanie jest wrogiem treningu.

W pierwszym tygodniu nawet nie dotknąłem żadnej z maszyn. Tylko ćwiczenia przygotowawcze. Było ciężko i wiedziałem, jak nieporadnie i głupio muszę wyglądać, ale mniejsza z tym – podejrzewam, że żaden wysportowany człowiek nie zaczynał od atletycznej sylwetki. Motywowały mnie postępy, bo były widoczne na pierwszy rzut oka. Ćwiczenia, które na początku były ekstremalnie trudne, zacząłem wykonywać bez kłopotu. W międzyczasie co prawda ujawniły się pewne wady budowy, przez które części ćwiczeń nie powinienem wykonywać wcale, ale i na to są sposoby. Warto mieć trenera, który zauważy problem i podpowie rozwiązanie.

W domu natomiast robię rozgrzewki – codziennie, co jest ważne, ponieważ pracuję przy komputerze. Rozgrzewka to zresztą prawdopodobnie najważniejsza część treningu i czasem czuję przerażenie, widząc niedoświadczonych samotników, którzy po wyjściu z szatni „na rozruch” przebiegają parę kilometrów na bieżni albo podnoszą 10-kg hantle, czyli wykonują ćwiczenia, przed którymi powinni się… rozgrzać.

DOKĄD TO ZMIERZA?

Ćwiczenie bez celu… no cóż, chyba nie ma celu. Jak poznam, że mi się udało? Dlatego na początku postawiłem sobie cel: pozbyć się opony wokół pasa.

Udało się. Wciągnąłem się jednak w tę zabawę i przekonałem się, że mogę osiągnąć znacznie więcej. Pojawiły się kolejne cele, które dają mi zajęcie i mnóstwo satysfakcji. Nauczyć się stać na głowie. Na tyle wyćwiczyć się, by móc swobodnie się podciągać. Wyrobić sobie sześciopak. Jestem w drodze do każdego z nich, a postępy są wyraźne.

Wszystko da się osiągnąć i nie jest to szczególnie trudne, choć rok temu powiedziałbym, że taki kaszalot jak ja nie ma szans, żeby jako tako wyglądać czy wyciskać sztangę. Nie ta budowa, nie ta genetyka, po prostu nie jestem do tego stworzony.

 

Bzdura.

 

Skoro ja mogłem, ty też możesz. Twoje ciało może dokonać znacznie więcej, pod warunkiem że uwolnisz jego potencjał. Potrzebujesz do tego przewodnictwa i determinacji. I cierpliwości, bo zmiany nie przyjdą z tygodnia na tydzień… choć po dwóch czy trzech miesiącach będziesz widział w lustrze kogoś innego.

Wybór jest więc twój. Ociężałość i zmęczenie, o których na pięć minut da zapomnieć smak snickersa, czy prostsze posiłki, pogoda ducha i ładna sylwetka?