Jak wspominałam w poprzednim wpisie, w niedzielę była u nas z wizytą nasza dietetyczka. Trochę porozmawialiśmy o tym, jak dieta przebiega, co jest szczególnie trudne, które z potraw są trudno jadalne lub ciężko wykonalne (placki i naleśniki z mąki razowej!), no i o postępach w odchudzaniu (zdaniem naszej ekspertki mąż chudnie trochę za szybko). Konkluzją była jej obietnica urozmaiceń w jadłospisie i przygotowaniu paru nowych zestawów, i nasza deklaracja – że będziemy bardziej się starać przestrzegać tych zaleceń (zwłaszcza jeśli chodzi o regularność posiłków).
Ponieważ to jednak była niedziela wieczór, na poniedziałek przygotowałam dania z zestawu pierwszego, tym razem w pojedynczych porcjach, bo uczciwie muszę stwierdzić, że nie jestem fanką szpinaku zielonego z groszkiem i czosnkiem. Mężowi smakowało bardzo, może nawet bardziej niż poprzednio (cóż, nabrałam wprawy ;)). Za to na następne dwa dni (wtorek i środa) przyszły obiecane nowe zestawy, które przedstawiały się tak:
-
Śniadanie – kanapki z jajkiem na twardo plus rzodkiewki, pomidory i ogórek
-
Drugie śniadanie – jabłko, papryka, marchew i chleb chrupki
-
Obiad – kuskus z cukinią, fetą, miętą i cytryną Podwieczorek – sernik (!)
-
Kolacja – krupnik z fasolą białą.
Oczywiście że największym hitem tego jadłospisu jest sernik. 😀 Okazało się, że mam bardzo fit przepis na to ciasto.
Reszta dań – cóż – dietetyczna, co nie znaczy, że zła. Zwróćcie uwagę na przykład na dietetyczne śniadanie do pracy – mąż dostał nietypowy jak dla mnie zestaw: jabłko, marchew i chrupkie pieczywo. Dla niego chyba to też było dziwne, ale karnie zjadł. Napisał mi nawet, że „dziwne to trochę, ale jestem tak głodny, że wcinam”. Ale oblizujemy się już na nadziewane papryczki w sosie pomidorowym, które będą jutro i pojutrze. 🙂
Na razie wszystko idzie zgodnie z planem. Mąż daje radę, chociaż wydaje mi się, że coraz częściej myśli o tym, kiedy ten reżim się skończy. W sumie nie wiem, jak to powinno wyglądać i ile czasu taka dieta ma trwać. Pierwotne założenie było takie, że spróbuje być na diecie przez miesiąc, ale oboje nie mieliśmy pojęcia, jak to w rzeczywistości będzie wyglądać i jak się skończy. I czy się uda wytrwać. Po tym miesiącu ma powtórzyć badania (chociaż tego na glukozę i insulinę – z obciążeniem – nie da się zrobić bez skierowania lekarskiego, więc nie wiem jeszcze, jak to zrobić). Myślę, że jeśli wyniki się choć trochę poprawią, będą dobrą motywacją, by zacząć drugi etap diety. Może ktoś nam doradzi dalsze postępowanie?
W tej chwili nasze plany na przyszłość są na przykład takie, że „jak już skończy się ta dieta, to też to zjemy, tylko się jeszcze dorzuci to i tamto, żeby było smaczniejsze, a tamtego nie będziemy już gotować”. To fajne marzenia. 😀